sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 1

Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie się różnił od reszty.
Zayn wstał jak zwykle tuż przed wybiciem południa i przecierając oczy ruszył do łazienki. Tam doprowadził się do stanu używalności i z zadowoleniem wypisanym na twarzy, poszedł dalej, tym razem za cel obierając sobie kuchnię. Już od progu mógł się domyślać kto dobrał się do garów. Przecież tylko jeden osobnik potrafił wywołać tak aromatyczny zapach przypalonych jajek. A właściwie to tylko jeden osobnik potrafił zniszczyć najprostsze danie jakim była jajecznica.
-Cześć, Niall.
Blondyn odwrócił się w jego stronę, do reszty zapominając o pilnowaniu jedzenia. Wytarł ręce o czerwony fartuszek, który dostał na swoje dziewiętnaste urodziny. Do tej pory nie zrozumiał, że był to prezent mający na celu jedynie zażartować z jego marnych popisów kulinarnych. Uparcie uważał, że to znak, iż powinien więcej ćwiczyć. No i może więcej wydawać na nowe garnki, kiedy już zniszczy te wszystkie znajdujące się w domu.
O tym, że właśnie spalił patelnie poinformował go okropny swąd, niestety zbyt dobrze mu znany oraz stróżka dymu, którego nawet okap nie dawał rady zebrać.
-Przecież postępowałem zgodnie z instrukcją Liama-mruknął do siebie, po czym zwrócił się do mulata.-Próbowałem zrobić ci śniadanie. Chłopaki wyszli jakiś czas temu i po prawdzie zrobiło się strasznie nudno.
Faktycznie, strasznie nudno bez kłótni czy choćby złośliwej uwagi, Zayn jedynie siłą woli powstrzymał się by nie wygłosić tej uwagi. Niall robił się szczególnie wrażliwy jeśli chodziło o tematy związane z coraz realniejszą możliwością rozpadu zespołu. Nie chciał go dodatkowo denerwować, tym bardziej, że przynajmniej teraz w domu panowała taka miła dla ucha cisza. Nikt nie próbuje zwalić kogoś ze schodów, nikt nie wyjada czyiś marchewek i nikt nie zajmuje czyjegoś miejsca na kanapie.
-Chciałeś mnie nakarmić czy otruć?-Zayn złapał w dłonie jabłko i z nonszalancją oparł się o blat. Pogryzając owoc zerknął na Horana. Może i dałby się nabrać, ale zbyt wiele razy widział jak ten spuszcza głowę i pogwizdując wyrzuca spalony garnek.-Nie, proszę tylko nie mów, że znowu coś zrobiłem.
Malik może i nie był wzorowym obywatelem, ale starał się ograniczyć napływ listów z pogróżkami od sędziego. Wbrew pozorom nie chciał niszczyć swojej kariery idąc do więzienia, choć z drugiej strony patrzenie jak jego ukochany zespół z dnia na dzień coraz bardziej się rozpada też nie należało do rzeczy przyjemnych. Nic więc dziwnego, że zdarzało mu się wybuchnąć gniewem, w końcu od zawsze był dość gwałtowny.
-Bójka z ochroniarzem nie była najlepszym pomysłem-Niall mówił do niego jak do niegrzecznego dziecka. Następnie zaś podał mu otwartą już kopertę.
Mulat nie grzesząc delikatnością wyrwał mu list i nerwowym ruchem wyciągnął ze środka kartkę. Szybko przebiegł tekst wzrokiem, znając niemal na pamięć pierwsze linijki, jakimi byłe typowe grzecznościowe zwroty. Dopiero dalej zaczynało się to co lubił najbardziej. Groźby, że jeszcze jeden taki wybryk, a zmuszony zostanie do poniesienia konsekwencji. Niestety tym razem typowe pogróżki zostały zastąpione wyrokiem.
-Pomijając już fakt, że czytasz moją prywatną korespondencje-warknął przez zaciśnięte zęby.-To jakaś pieprzona pomyłka? Praca społeczna?! Za kogo oni mnie do cholery mają?!
Wściekły poderwał się na równe nogi, po czym zaczął się przechadzać w tą i z powrotem po całej kuchni. Chciał jak najszybciej ochłonąć, pozbyć się negatywnych emocji. W przeciwnym wypadku ucierpiałoby wiele kuchennych sprzętów, a tego raczej nie chciał.
-To wcale nie tak dużo. Wiesz, gdyby tak wziąć pod uwagę twoje wszystkie wykroczenia. Bójka z barmanem...
-Twierdził, że jestem zbyt pijany by sprzedać mi martini. Jak widać nawet po alkoholu mam niezły cel.
-Tak, jego nos też to wie. Bójka z Michaelem kimkolwiek był...
-Przystawiał się do laski, z którą rozmawiałem. Policja powinna mi jeszcze dziękować.
-Tak czy inaczej dobrze ci zrobi jeśli spędzisz trochę czasu z chorymi ludźmi-Nialler uciął dyskusję ostrym spojrzeniem, nie dodając, że w ten sposób Zayn być może skończy z ciągłym gwiazdorzeniem.
-To nie są chorzy ludzie Niall, tylko wariaci. Z jakiegoś powodu zostali przecież zamknięci.
Niall westchnął głęboko, jakby pragnąc rzucić oklepany tekst 'nie pyskuj'. W pewnym sensie czuł się odpowiedzialny za Zayna. Odkąd One Direction podzieliło się, on starał się spędzać z każdym choć trochę czasu. Jednak Louis i Liam mieli dziewczyny i to u nich przesiadywali całe dnie. Harry zaś wychodził rano i wracał wieczorem, nigdy nie informując gdzie się wybiera. Z tego powodu on i Zayn spędzali w swoim towarzystwie najwięcej czasu.
Teraz jednak zachowanie mulata zaczynało mocno działać mu na nerwy.
-Pójdziesz tam i odbębnisz te godziny, choćbym miał zaciągnąć cię do auta kopiącego i krzyczącego.


Zayn siedział za kierownicą swojego auta i powstrzymując zgrzytanie zębami, próbował zachować spokojny wyraz twarzy. Wbrew zapewnieniom Horana, obeszło się bez walki i mulat dobrowolnie (o ile w ogóle można to tak nazwać) jechał w wyznaczone przez sędziego miejsce. Kiedy w końcu zaparkował auto na niewielkim parkingu, ruszył w kierunku okutej żelazem bramy.
Deszcz jakby wyczuwając jego parszywy nastrój, mżył coraz mocniej, przez co chłopak zaledwie po paru krokach zmuszony został naciągnąć na głowę kaptur bluzy. Choć po dłuższym namyśle uznał, że to być może lepiej. Paparazzi z chęcią strzeliliby mu kilka uroczych zdjęć pod bramą z jakże dźwięcznym napisem 'Psychiatryk'.
Na szczęście obeszło się bez tego, więc kiedy w końcu znalazł się na dziedzińcu, nieświadomie odetchnął z ulgą. W ostatnim czasie udało mu się trafić na pierwsze strony londyjskich gazet, ale raczej nie wzbudzało to w nim dumy czy entuzjazmu. Zawsze zostawał uwieczniony z kieliszkiem bądź niezbyt trzeźwym spojrzeniem. Jako nieprzeciętnej sławy osoba, nie mógł nawet spokojnie spędzić nocy w klubie by cały świat się o tym nie dowiedział. Bywało to nużące, a dodając do tego kłopoty zespołu, nie tak trudno się dziwić, że Zayn przestał interesować się swoją reputacją. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie chciał by ludzie dowiedzieli się o jego pracy społecznej.
Deszcz przybrał na sile, dlatego też chłopak żwawym krokiem pokonał schody i niemal wpadł do ogromnej recepcji. Rozejrzał się po wnętrzu, uderzony nagłym chłodem, niemającym nic wspólnego z niską temperaturą na dworze. Wynikało to raczej ze sterylności tego pomieszczenia. W porównaniu z wypełnionym graffiti pokojem Zayna, to miejsce było po prostu martwe. Dominowała szarość, nawet światło sączące się z lamp miało tą przygnębiającą barwę. Po lewej stronie stał rząd jednakowych, metalowych (i z pewnością niewygodnych, ale tego Zayn nie chciał sprawdzać) krzeseł. Natomiast naprzeciw znajdowało się biurko o dość nijakim wyglądzie, ot zwyczajne biurko jakich pełno w różnego rodzaju recepcjach. Za nim zaś siedziała kobieta w średnim wieku. Ubrana była w prosty, mało atrakcyjny komplet składający się z ołówkowej spódnicy i białej bluzki bez choćby jednego zagniecenia. Swoje mysie włosy upięła w nienagannego koka tuż nad karkiem. Twarz być może miała ładną, ale zupełnie nie zapadającą w pamięć. Uśmiechała się miło, aczkolwiek był to znużony uśmiech.
Jedyne co dodawało jej charakteru, to plakietka na bluzce głosząca 'Daisy Miller'.
-W czym mogę pomóc?-zwróciła się do bruneta, okazując cień zainteresowania w swoich zielonych oczach.
-Szukam...-zerknął na karteczkę z nazwiskiem tutejszego psychologa.-...pani Hayes.
Kobieta zanotowała coś w komputerze.
-Rozumiem. W jakiej sprawie?
-Przez najbliższe dwa miesiące mam jej asystować-nieco rozdrażniony oparł się obiema dłońmi o biurko.
-Gabinet pani Hayes znajduje się na na drugim piętrze. Proszę iść tymi schodami, a następnie kierować się w lewo szukając gabinetu z numerem 433.
Nie czekając na odpowiedź zabrała się za porządkowanie dokumentów, tym samym dając mu do zrozumienia, że rozmowa skończona i może odejść.
Malik mruknął pod nosem coś co co mogło oznaczać 'dzięki', po czym ruszył schodami, starając się pamiętać o jej wskazówkach. Szybko jednak stracił orientację pośród plątaniny korytarzy i koniec końców nie wiedział gdzie się kierować. Przeklinając się w duchu za swoje obecne położenie, zmuszony został zapytać o drogę jednego z tutejszych...mieszkańców. Problem polegał na tym, że żadnego nie widział. Nie tak wyobrażał sobie szpital dla obłąkanych. Liczył raczej na tłumy szalonych ludzi, a tutaj panowała pustka.Nie wiedział już czy powinien się cieszyć czy raczej krzyczeć z rozpaczy. W końcu jednak kątem oka uchwycił postać znikającą za rogiem. Niewiele myśląc ruszył w tamtym kierunku.
-Poczekaj!